Kolarstwo od kilkunastu już lat walczy z przyszytą mu łatką
sportu najbardziej skażonego dopingiem. I choć ostatnie raporty wyraźnie
pokazują, że w tej niechlubnej kwestii przoduje lekka atletyka, władze
światowej federacji robią wiele, by negatywny obraz pozostały po słynnej EPO-ce
zmazać. Ostatnie wydarzenia każą się jednak zastanowić, czy nie jest to walka z
wiatrakami.
W bardzo krótkim odstępie czasu na dopingu przyłapanych
zostało aż trzech zawodników związanych z kazachską Astaną. Bracia Iglinsky,
Maxim i Valentin wpadli właśnie na niesławnym EPO. Młody stażysta grupy, llija
Davidenok również doczekał się kary zawieszenia. Te przypadki jasno pokazują,
cokolwiek by nie mówili inni, że problem dopingu istnieje. Jeżeli bliżej
przyjrzeć się współczesnemu kolarstwu, można dojść do bardzo niepokojących
wniosków.
Owszem, liczba zawodników przyłapanych na zażywaniu
niedozwolonych substancji spada, lecz wciąż jest dość duża. Wiadomo, w sporcie
wytrzymałościowym, jakim jest kolarstwo, granica często jest bardzo cienka,
niekiedy przekroczenie norm może spowodować nawet zjedzenie skażonego mięsa.
Ruchy antydopingowe prężnie działają na rzecz zwalczania niedozwolonego
wspomagania i można odnieść wrażenie, że ich działania przynoszą owoce. Gdyby
jednak spojrzeć na sprawę od strony liczb, nie jest już tak wesoło.
Jednym z podstawowych wyznaczników skażenia kolarstwa
dopingiem w niesławnej EPO-ce były średnie prędkości kolarzy podczas Tour de
France. W latach 2001-2005, kiedy w wyścigu pięciokrotnie triumfował niesławny
Lance Armstrong tylko raz „average speed” spadła poniżej 40 km/h. Co ważne, aż
do końca lat 80-tych niemal nieprzekraczalną barierą było 38 kilometrów. Nagły
skok, poza rozwojem metod treningowych i technologii, miał swoje inne, dość
oczywiste w tym kontekście źródło. W 2005 roku Armstrong przejechał Pętlę ze
średnią wynoszącą dokładnie 41,654 kilometra. W kolejnych latach, począwszy od
edycji 2006 prędkość ta stopniowo malała, by począwszy od edycji 2011… znów
rosnąć.
Rekin z Messyny, zwyciężając w tegorocznej edycji przejechał
wyścig z trzecią najlepszą średnią w historii (40,69km/h). Rok wcześniej Chris
Froome zanotował wynik 40,545. Oba te wyniki stanowią ogromny przeskok nawet w
stosunku do edycji 2012 (różnica ponad 0,7 kilometra). Czy winna temu jest, lansowana przez team Sky filozofia "marginal gains", zakładająca wykorzystanie każdych, nawet najmniejszych szans na poprawę osiągów? Świat kolarski modli się, aby tak właśnie było.
Zapraszam na Facebooka!
Zapraszam na Facebooka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz