niedziela, 7 września 2014

Nadszedł ten moment. Niemiec tam, gdzie jego miejsce




Wiele dobrego wydarzyło się już w tym roku w polskim kolarstwie, lecz dzisiejsze wydarzenie pozostaje bez precedensu. Przemysław Niemiec, od czterech sezonów jeżdżący w barwach Lampre wygrał piętnasty etap Vuelta a Espana, odnosząc tym samym swój największy sukces w karierze. Mamy za sobą podia Michała Kwiatkowskiego w wiosennych klasykach i fenomenalną jazdę Rafała Majki podczas Tour de France, który dodatkowo „ z marszu” zgarnął skalp w postaci generalki Tour de Pologne. Nasi kolarze piszą historię, lecz na osobną uwagę zasługuje ten, który w latach głębokiego kryzysu wiózł tę dyscyplinę na swoich plecach.

Włoska kariera

Niemiec od lat jeździ we Włoszech. Do Lampre, ekipy ze światowego topu załapał się jednak dość późno, bowiem dopiero przed trzydziestką. Wcześniej długo ścigał się w zespołach drugiego szeregu: Miche i Amore&Vita, zdobywając uznanie dobrą jazdą w górach. W końcu dostrzegli go włodarze Lampre i przyjęli pod swoje skrzydła. Dość szybko stał się jednym z ważniejszych kolarzy ekipy, lecz tak naprawdę nigdy nie doczekał się występu w ważniejszym wyścigu w roli lidera. Po drodze zdarzały się pomniejsze sukcesy, ale wciąż brakowało kropki nad „i”, wygranej w wielkim tourze. 

 Sinusoida

Najbliżej było chyba w 2013 roku. Podczas wiosennego Giro d’Italia Niemiec imponował znakomitą jazdą. Wyglądał nawet lepiej niż ówczesny lider włoskiego teamu, Michele Scarponi, lecz musiał zadowolić się rolą przybocznego jadącego na własnym terenie zawodnika. Niejednokronie, mimo iż utrzymywał tempo najlepszych, zmuszony był rezygnować z walki o podium wyścigu na rzecz pomocy triumfatorowi Giro z 2011 roku. Ostatecznie na mecie w Rzymie zameldował się jako szósty, tuż przed Rafałem Majką.
Po tamtym wyścigu kolarz z Oświęcimia pojechał na Tour de France. Oczekiwania były spore, lecz, podobnie jak cały zespół, ogromnie zawiódł. Ukończył wyścig na 57 miejscu. Na tamtym starcie jego sezon praktycznie się skończył. O miejscach zajmowanych w drugiej jego części najlepiej nie wspominać. Obiecująco otworzył za to rok 2014, meldując się na podium Giro del Trentino, dobrze obsadzonego włoskiego wyścigu. Tegoroczne Giro to już jednak spory zjazd. Na fali wznoszącej znalazł się podczas TdP, gdzie zajął znakomite, piąte miejsce. To dawało nadzieje na to, że w Hiszpanii powalczy o miejsce być może nawet w czołowej dziesiątce. Niestety, już pierwsze dni ścigania uciszyły głosy nawet największych optymistów. Wydawało się, że znów zakończy wyścig z niczym, aż nadszedł  7 września. Nie był w swojej topowej formie, to wszyscy doskonale wiedzieli. Nie mógł się równać z największymi: Contadorem, Valverde czy Froome’m nawet na krótkich podjazdach. Postanowił więc zaryzykować i poszukać szansy w odjeździe. Dzień wcześniej również uciekał, lecz już na pierwszej znaczącej górze odpadł od grupy. Sceptycyzm był jeszcze większy, ale może to i dobrze. Dzięki temu niedzielny sukces smakował jeszcze bardziej wyjątkowo.

 TEN dzień

Wygrane po ucieczkach są wpisane w kolarstwo. Na niemal każdym wyścigu etapowym zdarza się ich kilka, lecz tak naprawdę niewielki odsetek przyciąga uwagę kibiców. Etap do Lagos de Covadonga był jednym z tych nielicznych. Losy odjazdu od momentu dotarcia na pierwszy podjazd były bardzo niepewne. Przewaga uciekinierów raz to topniała, raz malała, lecz ciągle utrzymywała się na granicy, pozwalającej wierzyć w sukces Polaka. W odjeździe to właśnie on był na papierze zdecydowanie najmocniejszym góralem. Wiedział o tym i rozegrał wszystko po mistrzowsku. Fenomenalna końcówka i obrona przed szarżującą czołówką przyprawiała o dreszcze. Zapadnie w pamięci nawet bardziej, niż sukces Majki, mimo jego niewątpliwie większego kalibru. Rafał od pewnego momentu miał bezpieczną przewagę. Przemek z kolei na ostatnich czterdziestu kilometrach zmuszał do nieustannego zerkania na zegar. 

 Apogeum czy początek?

Wygrał ostatecznie o włos, niemal dając się dogonić przeciwnikom. Ta sztuka im się jednak nie udała. Obronił się i pokazał, że stara kolarska gwardia, o której w naszym kraju już niemal wszyscy zapomnieli, ma do wtrącenia jeszcze parę groszy. Oby to była zapowiedź końcówki sezonu, której będzie można poświęcić osobny tekst.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz