piątek, 5 września 2014

Banda Świrów, czyli... nic co dobre nie ginie

Jest kilka drużyn, które darzę ogromnym szacunkiem. Mam w pamięci sukcesy Wisły Kraków pod wodzą Henryka Kasperczaka, nieobce są mi wyczyny reprezentacji Jerzego Engela w eliminacjach mistrzostw świata 2002, jednak szczególne miejsce w moim sercu zajmuje jedna ekipa: Korona Kielce pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego.

Wiadomo: było sporo ekip o potencjale znacznie większym niż Banda Świrów. O tym, że masa drużyn była od nich lepsza, też nie ma co dyskutować. Jednak drużyny z takim sercem, oddaniem dla klubu i trenera nie widziałem nigdy. I pewnie już nie zobaczę.

TRENER

Trudno opisać, co dla zespołu ze stolicy województwa świętokrzyskiego zrobił Ojrzyński. Przychodził do klubu może nie rozbitego, ale poważnie nadszarpniętego niedawną aferą korupcyjną. Do klubu, który tak naprawdę nie wiedział, w którą stronę pójdzie. Do klubu z miasta o być może długich tradycjach piłkarskich, lecz piłkarsko wciąż niedoświadczonym, bez ogrania na najwyższym szczeblu. Sam zresztą również nie był jeszcze wyjadaczem: Korona była przecież dopiero jego pierwszym ekstraklasowym klubem w karierze. Wcześniej prowadził Raków Częstochowa, Odrę Wodzisław czy Zagłębie Sosnowiec. Pamiętam, jak na początku media śmiały się z jego niekonwencjonalnych, wyniesionych zapewne jeszcze z piłki okręgowej, metod. Hitem były okłady z... prezerwatywy napełnionej wodą. Każdy patrzył na Ojrzyńskiego i jego pracę z przymrużeniem oka. A on zbudował coś, czego wielu kibiców (zwłaszcza z Kielc, choć nie tylko) na pewno na długo nie zapomni.
Powiedzcie szczerze: komu mówią teraz coś nazwiska pokroju Kijanskasa, Zawistowskiego czy Sierpiny? Jako tako wybić udało się tylko pierwszemu z nich – latem odszedł z Kielc do izraelskiego Hapoelu Haifa. Dwaj pozostali grają w klubach pierwszoligowych – odpowiednio: Chojniczance i Dolcanie. Jak to się stało, że w ekstraklasie byli w stanie pokonać na własnym boisku Legię? Odpowiedź jest jedna: charakter.

DRUŻYNA

Kto widział, jak funkcjonowała szatnia Korony, nie ma najmniejszych wątpliwości. To właśnie zbudowanie drużyny, w której jeden jest gotów pokroić się za drugiego było największym sukcesem Ojrzyńskiego. Sam w przedmeczowych wypowiedziach nie ukrywał, jak ważne jest dla niego zaangażowanie. Niejednokrotnie tłumaczył, że futbol to męska gra, której nieodłącznym elementem jest walka. Co jednak ważniejsze, potrafił wpoić tę filozofię swoim piłkarzom. Jak to zrobił? To już pozostanie tajemnicą. Inna sprawa, że trafił na całkiem podatny grunt.
Korzym, Kuzera, Sobolewski, Małkowski, Golański – te nazwiska mówią same za siebie. Znani ligowi wojownicy, którzy dopiero przy Ojrzyńskim mogli rozwinąć skrzydła. Pierwszy z nich stał się prawdziwym liderem – hersztem „Bandy”, jak sam o swojej drużynie mówił trener. Inni znakomicie go wspomagali, a efekty przerosły najśmielsze oczekiwania wszystkich. Kadrowo, drużyna Scyzoryków należała do najsłabszych. Sęk w tym, że jako drużyna była piekielnie niebezpieczna. Wszystko jednak prysło wraz z odejściem trenera. Chociaż...

WIĘŹ


Prezesi Podbeskidzia doskonale rozumieli, że takiej okazji nie można zmarnować. Postanowili zaangażować Ojrzyńskiego, który pociągnął za sobą wielu graczy, których swego czasu prowadził w Koronie. Korzym to najlepszy przykład, ale są również inni. Lenartowski czy Stano za „swoim” trenerem przyszli do Bielska-Białej. Całkiem możliwe, że wkrótce dołączą kolejni. Tak czy inaczej, efekty już widać. Górale na własnym boisku ograli Legię, zespół o wiele silniejszy niż swego czasu prowadzony przez Jana Urbana, 2:1. Gola na wagę trzech punktów strzelił nie kto inny, jak... Korzym. Historia znów zatacza koło. Tyle że wygrana ze stołecznym zespołem nie jest tym razem apogeum, a dopiero prologiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz